Opowiadania Wiki
Advertisement
To Opowiadanie jest autorstwa Hozier.


Rozdział 1

Śpiewając popowe kawałki razem z moim zespołem „Verano” zawsze czułam się wspaniale. Kochałam swoich fanów, a oni mi to odwzajemniali. Każdy koncert był dla mnie niezapomnianym przeżyciem, szczególnie, gdy po nim czekało na mnie spotkanie z wielbicielami i podpisywanie autografów, co kochałam.  Jedynym minusem mojego bogatego życia był ciągły stres i wieczne podróże na koncerty. Nie miałam życia prywatnego odkąd wygrałam pierwszą edycję kultowego programu telewizyjnego. Od tego czasu stałam się rozpoznawana na ulicach, zyskałam wielbicieli, ale też anty-fanów,  od których nie jeden raz słyszałam obraźliwe odzywki dotyczące mojej osoby, czy piosenek, które śpiewam. Jestem delikatna, więc coś w środku mnie zalewało się łzami słysząc coś takiego, chociaż starałam się zachować zimną krew. Czasami żałuję, że wybrałam taką drogę życia ze względu na to, że ciężko uciec przed szybkim okiem fotoreporterów, ale z drugiej strony świadomość, że moje zdjęcia wiszą na ścianach tysiąca ludzi jest naprawdę motywująca. Stałam się popularna nawet poza Polską, ponieważ zwykle śpiewam angielskie piosenki, dlatego wielu ludzi rozumie przekaz płynący z moich słów. Jednak mam jedną, znaczącą tajemnicę, z którą ciężko mi żyć…

Dzisiaj miałam pojechać do małej miejscowości pod Warszawą. Nie przeszkadzało mi,  że dostanę bardzo mało pieniędzy za ten występ, dla mnie liczyli się fani i muzyka.  Z mojego rodzinnego miasta, Poznania, wyruszyłam o świcie, czerwonym autokarem. Na szczęście mój wyjazd był zaplanowany i nie musiałam jeździć publicznymi środkami transportu, (to było dla mnie strasznie męczące). Wsiadłam do autokaru, w którym kierowca przywitał mnie z ogromnym bananem na twarzy. - Och! Dzień dobry panno Grace Rawillson! Jakież ogromne szczęście mnie spotkało, że mogę przeprowadzić z panią rozmowę! - ciągle się szczerzył. Jego małe, zielone oczy zasłaniały okulary o bardzo grubych szkłach, a siwą czuprynę ledwo było widać  na płaskim czole. wyglądał na mniej więcej sześćdziesiąt lat. Zwróciłam uwagę na to, w jaki sposób układa zdania. Czułam się, jakbym przeniosła się w erę kamienia łupanego. Odwzajemniłam uśmiech – to zaszczyt przewozić panią! – dodał. - Ja również się cieszę. – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Byłam zmęczona, chciałam się przespać, ale chyba do końca drogi będę na niego skazana. Niestety taka jest moja codzienność. Mój menedżer Pit zaproponował mi siedzenie na fotelu niedaleko okna na dachu pojazdu. Czasem mnie denerwował, ponieważ podejmował za mnie decyzje, które bez problemu mogłabym załatwić sama! Przecież nie jestem małym dzieckiem, które trzeba karmić! Po chwili do autokaru wsiedli moi koledzy z zespołu. Spojrzałam na wiecznie pochmurnego i zdenerwowanego Michaela. Jego charakter przejawiał się nawet w wyglądzie! Dziwnie się na mnie patrzył, a ja wskazałam na krzesło obok mnie, co miało znaczyć „dzisiaj ty siedzisz ze mną!”. Chłopak spojrzał na kolegów, jego usta delikatnie się uśmiechnęły i powędrował ze swoją niebieską gitarą elektryczną w moją stronę. Jego krwisto czerwone, przefarbowane, średniej długości włosy lekko powiewały na wietrze dostającym się do pojazdu przez otwarte drzwi. Michael był ode mnie o wiele wyższy, co dodawało mu męskości, gdy siedział obok mnie. - Czy wszyscy dotarli już na miejsce?! – krzyknął kierowca. -  Tak – odpowiedziałam znudzona.  - A więc możemy zacząć podróż! – powiedział z uśmiechem. Autokar ruszył. Wszyscy układali się do snu, oprócz Michaela, który był chyba skrępowany moją obecnością.  - Możesz się przespać, nie stresuj się. Ja chyba tutaj nie dam rady, a poza tym muszę dodać jakieś fotki na mojego fanpage’a.  - NASZEGO fanpage’a panienko. – powiedział z uśmiechem.  - Oczywiście! – zaśmiałam się. Jego bezpośredniość czasem mnie dobijała, ale to już było lepsze niż sztuczne klejenie się do mnie tylko ze względu na sławę. Nienawidziłam tego i ludzi, którzy próbowali to uskuteczniać.  - Pani Rawillson, można troszkę ciszej? Próbuję zasnąć. – nagle odezwał się Pit, mój menedżer.  - Jejku, Pit! Czy ty zawsze musisz psuć dobry nastrój?! - Nie tym tonem panienko, nie tym tonem.  - Traktujesz mnie jak dziecko! – teraz byłam już strasznie zdenerwowana. - Tego ci potrzeba moja droga, nie wiesz co to rodzina. Nikt nigdy cię nie kochał, rozumiesz?!–Wrzeszczał. Miałam ochotę go udusić! Łzy spływały po moich policzkach. próbowałam się opanować przed uderzeniem go w twarz! Nienawidziłam, jak ktoś mówił o tym, że nigdy nie miałam prawdziwych rodziców i to jeszcze w taki sposób! To prawda, że nie było mi dobrze w domu dziecka, ale później się do tego przyzwyczaiłam. W końcu to dzięki niemu dostałam się do programu, wtedy na wszystko miałam czas. A Pit? Powinien się za siebie wstydzić! Zawsze też uważałam, że nie jest dobrym menedżerem, i że powinnam go zwolnić. Widocznie zbyt długo to rozważałam. Łzy ponownie napływały mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać, bo nie chciałam rozmazać makijażu, ale emocje, jakie się we mnie kotłowały były silniejsze. - Pani Rawill… - nie pozwoliłam mu dokończyć. -Wyjdź! Zwalniam cię! – krzyknęłam ze łzami w oczach. Chwyciłam go za kołnierzyk koszuli i pociągnęłam z całej siły w stronę drzwi autokaru. - Ale panno Grace, nie może pani! Przecież jestem najlepszym menedżerem! - Nie jesteś mi potrzebny. Wyjdź, powiedziałam! – tym razem zwróciłam się do łysawego kierowcy – proszę się na momencik zatrzymać.  Starszy pan wysłuchał mojej prośby i w wolnym miejscu zaparkował pojazd. - Masz czas, żeby opuścić autobus. Jak tego nie zrobisz, to wezwę policję! – krzyczałam. - Z- za co?! – Pit wydawał się wyraźnie przestraszony. - Nie powinieneś mnie w ten sposób upokarzać. Tam są drzwi! – w tym momencie miałam szczęście, że wokół nie było reporterów. Nie chciałam, żeby zobaczyli mnie w takim stanie. Rozmyty makijaż i podkrążone oczy. Wyglądałam jak potwór! Po kilku minutach załamany Pit wyszedł z autokaru. - Kiedyś się zemszczę, zobaczysz! – syknął trzaskając małymi drzwiami pojazdu. Autokar ruszył zostawiając mojego byłego menedżera na pastwę losu. Zasłużył sobie. - Haha, dobra akcja, Grace! Wiedziałem, że to się kiedyś stanie! – wykrzyknął rozentuzjazmowany Michael – jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie! - Mhm, zwykle nie upokarzam się w ten sposób. Tylko jedno pytanie mnie dręczy. O co mu chodziło? – pogrążyłam się w myślach. Nie chciałam wspominać tego, co się stało przed chwilą, ale słowa Pita nie dawały mi spokoju. Coś było z nim nie tak…

*  *  *

- Jeszcze tylko kilka minut drogi! – wyjaśnił kierowca – dojeżdżamy na miejsce! - Nie musi pan tak krzyczeć. Widzimy znaki drogowe. – spokojnie i z uśmiechem odrzekł nieco wyższy ode mnie, szarooki chłopak o imieniu Lucas. W zespole chłopak daje czadu na perkusji. - Będziemy mieli jeszcze dwie godziny dla siebie. – odparłam – to czas prób najtrudniejszych piosenek i oczywiście przygotowanie wizualne do występu, to znaczy: makijaż tylko dla mnie, bo wy nie potrzebujecie, wniesienie sprzętu na scenę, przebranie się w jakieś fajne ubrania. Pamiętajcie o tym. - Jasne. – odpowiedział znudzony Jacob, nasz drugi gitarzysta i brat bliźniak Lucasa. Są praktycznie identyczni, biorąc pod uwagę rysy twarzy, jak i charakter. Jedyne co ich rozróżnia, to kolor włosów. Jacob jest naturalnym brunetem, a Lucas wolał zmienić się na blond. - Ciągle nam to powtarzasz! – dodał Jacob. - Bo nie chcę, żeby powtórzyło się zdarzenie sprzed dwóch miesięcy, panowie! – zaśmiałam się. - Nie ma takiej opcji! Tym razem koncert się uda – wtrącił się Lucas. - Nie bądź tego taki pewien. – odezwał się poważnie Michael. - Ty zawsze umiesz popsuć nastrój! – skarcił go Jacob wywracając oczami. - A wy umiecie marzyć na jawie. Zawsze coś się może wydarzyć. To, że wtedy nie wzięliśmy sprzętu wynika tylko i wyłącznie z pecha. - Nie z pecha tylko z twojej sklerozy, Michaelu! To ty byłeś za to odpowiedzialny! – zaśmiał się Jacob.  - Mojej sklerozy!? A kto rok temu… - DOŚĆ! – wrzasnęłam – Każdy z nas popełnia błędy. - musiałam przerwać ich zaciętą dyskusję, ponieważ dotarliśmy na miejsce.  - Panie przodem – powiedział Lucas i otworzył drzwi autokaru.  - Dziękuję. – czułam, że się czerwienię, a wiem, że bardzo to widać na mojej bladej skórze, więc szybko się odwróciłam. - Panu również dziękuję za miłą jazdę! – zwróciłam się do kierowcy. -  Przyjemność jest po mojej stronie, panno Rawillson! – uśmiechnął się. To chyba było w jego naturze. Wieczne szczerzenie się. Zastanawiam się, czy gdy nakrzyczałam na Pita, on się uśmiechał. Trochę dziwny z niego typ. - Panie przodem! – powiedział Jacob patrząc na Michaela. - Ale śmieszne, boki zrywać. – odrzekł gitarzysta podkreślając sarkazm tego zdania.  - Zero poczucia humoru, ZERO! – zaśmiał się Jacob. Tak naprawdę bardzo lubił Michaela, ale jeszcze nigdy nikt nie zrozumiał ich przyjaźni. Okazywali to w dziwny sposób.   - Dobra chłopaki, to nie miejsce, ani czas na wygłupy! – zauważyłam po chwili. - Ale przyznasz mi racje, prawda? – Jacob spojrzał na mnie błagalnie. - Ech… - zaczerwieniłam się. Nie wiedziałam co zrobić. Bardzo lubiłam Jacoba, ale żal mi było Michaela, który był zwykle odtrącany. Rozumiałam jego ból , ale sam sobie taki los zgotował. - Chłopaki, Grace, szybciej! – wrzasnął Lucas. Jacob i Michael wyszli z pojazdu, prosto na ponury chodnik, na którym czekało kilkadziesiąt fanów. Jejku, nie mają kiedy załatwiać takich spraw?! Akurat teraz, kiedy spieszę się na koncert? - Kochani, mam nadzieję, że będziecie na moim dzisiejszym koncercie, bo tutaj nie rozdaję autografów. Bardzo się spieszę. - Wszyscy zaczęli krzyczeć, widziałam dziesiątki rozczarowanych twarzy, ale zwróciłam uwagę tylko na jedną, na czarnowłosego chłopaka z szarymi oczyma, wyglądał, jakby był w moim wieku. Przypominał mi jakąś postać ze snu, ponieważ nie był tak wyraźny jak wszyscy. Można było go porównać do ducha. Gdy zauważył, że na niego patrzę i nasze oczy na ułamek sekundy spotkały się, od razu spuścił wzrok. Polubiłam go, chociaż nawet nie zamieniliśmy zdania. Różni ludzie, różnie na mnie działają, ale on był wyjątkowy. - Grace, wszystko okej? – szepnął Lucas. - T - tak. – poczułam się jak wyrwana z jakiegoś transu. Wtedy chłopak o kruczoczarnych włosach zniknął gdzieś w tłumie, a ja szłam przed siebie z nie wiadomo jakich powodów. Za nic w świecie nie mogłam się zatrzymać. Czułam się jak w śnie. Ale sny się nie spełniają ot tak, trzeba na nie zasłużyć, a ja widocznie nie jestem przykładem dobra, ponieważ przechodząc obok tłumu fanów nie mogłam dostrzec jego twarzy pozbawionej uśmiechu  jeszcze raz. Słyszałam za sobą przejmujący krzyk Lucasa, który wołał mnie, ponieważ byliśmy śmiertelnie spóźnieni, ale ja szłam dalej. Dlaczego? Nie wiem. W pewnym momencie ktoś chwycił mnie za ramię.  - Boże, Michael! – strasznie się wystraszyłam, ale poczułam, że to on. - Wystarczy tylko Michael. Grace, co ty do dzisiaj wyrabiasz?! - Przepraszam, nie wyspałam się. – powiedziałam szczerze. Po części to była prawda.  - Musisz się opanować, bo inaczej, nie zagramy tego koncertu, rozumiesz?! – zdziwieni ludzie patrzeli na niego, jakby na jakiegoś wściekłego psa. Czułam, że jest naprawdę bardzo zdenerwowany, więc postanowiłam z nim nie dyskutować, zanim nie zrobi czegoś głupiego. - Dobrze, już idę. – czułam się zażenowana, i upokorzona, ale w końcu poszłam za chłopakami. Tego to już nie wybaczę Michaelowi! Gdy przemierzałam puste ulice razem z moim zespołem, daleko przed sobą ujrzałam osobę z czarnymi włosami powiewającymi na wietrze, nagle zrobiło mi się śmiertelnie zimno. Zatrzymałam się na chwilę, podczas gdy Lucas, Michael i Jacob szli przed siebie. Coś nie pozwalało mi się ruszyć. Cień naszedł mi przed oczy. W ułamku sekundy miałam wizję: chłopak ucieka od tłumu ludzi, aby wrócić do domu. Czułam, że jest smutny, że ma jakiś problem, który ciężko rozwiązać. Usłyszałam czyjś głos. Chłopak pobiegł za nim. Stanął prosto przede mną patrząc mi w oczy.  Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek uczucia. Ani smutek, ani radość. Chłopak zbliżył się jeszcze bliżej, tak, że prawie dotknął mnie swoją ręką. W głębi serca, chciałam aby ta chwila trwała jak najdłużej, ale fizycznie byłam przerażona. Moje nogi były ugięte i ciężko było mi się na nich utrzymać. W pewnym momencie chłopak zniknął, tak jakby poleciał w chmury, a na miejscu, gdzie stał, widniało tylko małe, białe piórko. Chciałam je podnieść, ale ono również zniknęło, zostawiając widoczny ślad na mojej dłoni. Ślad ognia.  Stałam tak przez chwilę, dopóki nie byłam pewna, że to on, chłopak o kruczoczarnych włosach. A nazwałam go Aniołem Mroku…

Rozdział 2

- Grace, Grace! Wszystko okej? – usłyszałam szept Lucasa. Mozolnie otworzyłam oczy, a przed sobą ujrzałam hotelowy pokój. Leżałam na ogromnym łóżku z niebieskim baldachimem, przez który widać było resztę pomieszczenia. Żółty sufit i… jaskrawozielone ściany?! Zwróciłam uwagę na to, że większość mebli jest tu w tym kolorze. Jedyne co tu nie pasowało to duży żyrandol, który zwisał bezwładnie z sufitu. Nie byłam świadoma tego, co się stało. Usiadłam i spojrzałam w lustro, które było niedaleko przede mną. Moje długie, blond włosy były w strasznej nieładzie, a makijażu nie było na oczach, tylko na całej twarzy. - Gdzie ja jestem? I dlaczego? Ktoś chciał upozorować porwanie? A może naprawdę mnie porwał?! Co? Znaleźliście mnie w lesie i zanieśliście tutaj? Jestem chora? Upadłam? Miałam wypadek? Ktoś chciał mnie zabić? Wykorzystać? DLACZEGO TU JESTEM?! – miałam zamiar krzyczeć, ponieważ byłam strasznie zdenerwowana, ale z moich ust wypłynęły tylko ciche słowa.  - Spokojnie Grace. Chyba zaszkodził ci upał. Gdy szłaś za nami, nagle upadłaś, na szczęście oddychałaś, dlatego mieliśmy pewność, że tylko zemdlałaś. Michael przeniósł cię tutaj. Razem z Jacobem są w pokoju obok. – odrzekł Lucas. Nie mogłam być spokojna, bo byłam pewna, że znowu napadła mnie wizja. Moją tajemnicą jest to, że w niespodziewanych sytuacjach nie mogę się ruszyć, a przed oczami widzę tylko zdarzenia, które kiedyś wydarzą się, lub wydarzyły u innych ludzi. Inni widzą to, jakbym zemdlała, bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa i upadam na ziemię. Nigdy jednak, w wizjach nie widzę siebie. W któreś z nich jakiś głos powiedział mi, że nie mam o tym nikomu mówić, i nie próbować dać do zrozumienia, że to jest wizja. Miałam lęk przed tym, kiedy nadejdzie, bo zwykle widziałam w niej ludzi, którzy popełniają samobójstwo, zbrodnie, czy są w wielkim niebezpieczeństwie. Po tym nigdy nie mogłam spać i rozpaczałam dlatego, że nie mogę poinformować na przykład rodziców dziewczyny, która popełni samobójstwo. Może mogliby na to jakoś zaradzić, ale ja muszę trzymać język za zębami. Jednak dzisiejsza wizja była inna. Bardzo przyjemna, nie chciałam, aby się kończyła, tak jak poprzednie. Nagle o czymś mi się przypomniało. - Lucas, ale za raz! A co z koncertem? – zdałam sobie sprawę, że mamy koncert do zagrania! - Odbędzie się jutro. Organizatorzy dali ci trochę czasu na powrót do siebie. – mówił, jakbym przed chwilą przeszła wstrząs mózgu, albo transplantację serca, a przecież tylko „upadłam”! Nie rozumiem niektórych ludzi. Przejmują się mną, a nawet mnie nie znają. Nie mówię tu o Lucasie, z którym przyjaźnię się od początków mojej kariery, a nawet dłużej, ale o osobach, które przejmują się mną tylko z powodu bogactwa. Zawsze marzyłam o rodzicach, którzy mogliby mnie wesprzeć, ale nie miałam nikogo. Mój biologiczny tata zginął w wypadku samochodowym gdy miałam dwa lata, po tym wydarzeniu moja mama załamała się i popadła w nałóg alkoholowy. Nie pamiętam jej, ale znam ją z opowieści. Wszyscy mówili, że była wspaniałą kobietą, ale wódka zniszczyła jej życie, dosłownie zżerała ją od środka. Wiem, że często zostawiała mnie samą w domu, dopóki pewnego dnia nie zobaczyła tego przedstawicielka opieki społecznej, która od razu poinformowała o tym sąd, który zarządził, że do osiemnastego roku życia zostanę w domu dziecka. Przeżyłam tam całe moje dzieciństwo, co nie było łatwe. Ciężko rozwijać się w środowisku ludzi, którzy w wieku dwunastu lat palą papierosy i piją piwo. Jedynym pocieszeniem była dla mnie muzyka. Pewnego dnia Główna Opiekunka usłyszała jak śpiewam sobie w swoim pokoju. Wbiegła i zaczęła bić brawo, poczułam się dziwnie, ponieważ myślałam, że opiekunom nie wolno wchodzić do pokoi, ale widocznie było inaczej. Od razu zobaczyła u mnie wielki talent i wysłała mnie do programu muzycznego, który wygrałam w wieku szesnastu lat.  - Chcesz się czegoś napić? – Lucas przerwał moje rozmyślenia – mam sok. – dodał z uśmiechem. - Poproszę wodę – odrzekłam – i przynieś coś do jedzenia, proszę!  - Oczywiście, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział ze śmiechem chłopak. Lucas – powie ci coś miłego, nawet nie wiedząc kiedy i nie zdając sobie z tego sprawy. Kiedyś byłam w nim zakochana, teraz... ciężka sprawa. Mam wrażenie, że ma jakąś na oku, ale znając to tak szybko się do tego nie przyzna.  Po chwili Lucas wszedł do pomieszczenia ze szklanką wody i ciasteczkami. Z uśmiechem podał mi jedno, a sam wziął całą garść i po kolei zaczął pakować do buzi, po czym położył wodę na małym, jaskrawozielonym stoliczku, który stał obok mnie. Zastanawiam się, czy inne pokoje również wystrojone są meblami o dziwnych kolorach. - Zawołać Jacoba i Michaela? – zapytał Lucas z pełną buzią. Nie chciałam, żeby przyszli, ale wiedziałam, że nie długo sami zawitają w nasze progi, więc tylko pokiwałam głową. – dobrze, zaraz wracam. Nie wychodź z łóżka, jeszcze może ci się coś stać. Nie dawno leżałaś nieprzytomna na chodniku, nie chcę, żeby to się powtórzyło. – dodał. Jak powiedział, tak zrobił. Pędem wybiegł z pokoju i pokierował się w stronę ciemnobrązowych drzwi z tabliczką z numerem 666. Wbrew jego prośbom wstałam, podeszłam do lustra, rozczesałam włosy i poprawiłam makijaż. Wyglądałam o  wiele lepiej, jednak moje błękitne oczy nadal wyglądały na zmęczone. Nagle do pokoju weszli chłopcy.  - Grace! Mówiłem ci, żebyś leżała! – krzyknął poirytowany Lucas. Jacob i Michael, jak gdyby nigdy nic, usiedli na moim łóżku.  - Lucas jest twoją niańką, masz się go słuchać – odrzekł żartobliwie Jacob – o mnie też się tak „troszczy” – dodał. Uśmiechnęłam się do niego pokazując białe zęby. Po czym mozolnie skierowałam się w stronę malutkiej łazienki, w której nawet nie było światła. - Jaki wy hotel wybraliście?! – z zażenowaniem spojrzałam na Lucasa, który wskazał palcem na Jacoba.  - No co? Tylko taki był w pobliżu! – tłumaczył się chłopak. Uśmiechnęłam się i powędrowałam dalej zobaczyć jak wygląda cały hotel, a tak właściwie tylko nasza część. Okazało się, że nasze pomieszczenie nie było za duże, więc wróciłam do chłopaków. - Mogę wyjść na dwór? – skierowałam wzrok w stronę Lucasa, który szperał coś w telefonie. Zaśmiał się. - A czy ja cię tu trzymam? – bez słowa wyszłam na maleńki korytarzyk, którego ściany były w miarę normalne, czyli żółte. Z mojej torby wyjęłam gumkę do włosów i strój sportowy. Przebrałam się w łazience i zmyłam makijaż. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie pozna. Znów poszłam na korytarz. Założyłam moje nowe tenisówki i nacisnęłam na klamkę dużych, wiśniowych, drewnianych drzwi. Pomieszczenie, w którym się znalazłam przypominało poczekalnie u dentysty. Ściany pomalowane były na biało, a od dołu, zamiast tapety widniały szarawe kafelki. Nic tu nie przypominało zabawnego nastroju panującego wewnątrz pokoi. Wzdrygnęłam się. Jak byłam mała, śmiertelnie bałam się dentysty, do teraz został mi ten uraz. Przeszłam przez długi korytarz, kiedy nagle, z któregoś z pokoi wybiegła nastolatka, która miała około czternastu lat. Jej rude włosy były śmiesznie związane w małe koki po obu stronach. Z twarzy i wielkości, jednak przypominała normalną nastolatkę.  - O jejku! Grace Rawillson! – zapiszczała. Echo jej głosu poniosło się po całym korytarzu. Miałam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Chwile później z pokoju wypadł, jak przypuszczam jej brat. Był wysokim blondynem, na pewno starszym od rudej o dobre kilka lat, ale nie wyglądał na starszego ode mnie. Z kamienną miną rozejrzał się po korytarzu. - Czego się tak drzesz?! – krzyknął. Wcale się mną nie przejął, zatrzasnął drzwi pokoju i zakluczył je.  - Podpiszesz mi się na koszulce, proszę, proszę?! – powiedziała błagalnym tonem dziewczyna. Z mojej skórzanej torebki wyjęłam marker (zawsze noszę go przy sobie, nie wiadomo, kiedy może się przydać) i szybko dałam podpis na t-shircie nastolatki.  - Dziękuję! Jesteś boska! – wykrzyknęła, gdy ja już szłam przed siebie. Odwracając się, zauważyłam, że dziewczyna próbuje otworzyć drzwi, które przed chwilą zakluczył ten chłopak. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal, ale musiałam w końcu wyjść z tego miejsca. Skierowałam się w stronę czarnych, długich schodów, prowadzących w dół. Minęłam wąski korytarz i trafiłam do dużego holu. Niebieskooka pani z rejestracji przywitała mnie z dużym, ale łagodnym uśmiechem. - Och! Pani Grace! Wszystko już jest dobrze? Przepraszamy za takie, a nie inne warunki w naszym hotelu. Pani chłopak powiedział, że taki wystarczy, ale dałam wam dwa najlepsze pokoje. Mam nadzieję, że się pani podobają. Nic nie mówiłam nikomu, że państwo tu są, ponieważ chciałam uniknąć przemęczenia pani. Na śniadanie można jutro zejść około godziny dziewiątej, wtedy nikogo już nie powinno być na stołówce. Pryszniców niestety nie ma w pokojach, ale za to są w rejestracji. W każdej chwili można skorzystać, otwierając je kluczem do pokoju. W razie jakichkolwiek innych pytań, proszę kierować się do mojej szefowej.– wydawało się, że zamierza jeszcze gadać w nieskończoność, ale słuchałam jej bardzo uważnie. Była miła, lekko zdenerwowana, ale dobrze, że przynajmniej powiedziała wszystko, więc nie muszę już o nic pytać chłopaków, czy tym bardziej tej szefowej. Nie lubię oficjalnych rozmów. Jednak dwa słowa rejestratorki przykuły moją uwagę w szczególności.  - Jest wspaniale, naprawdę – uśmiechnęłam się – ale… jaki chłopak?  - Perkusista. Sprawiał wrażenie odpowiedzialnego, troszczącego się mężczyzny i w dodatku bardzo się panią przejmował. – powiedziała niepewnie. -  Lucas?! Co on opowiada?! - Nie są państwo parą? Bardzo przepraszam. Myślałam, że… on tak się o panią martwił. Nawet pocałował panią i chciał być razem w pokoju. - C –co?! – szczęka mi opadła. Lucas? Czyżby coś do mnie czuł? Nie! To nie możliwe! Byłam pewna, że ma kogoś innego na oku! - Jeszcze raz przepraszam… - niska, niebieskooka blondynka, mniej więcej w moim wieku  była strasznie zestresowana. Odłożyła papiery, które jak dotąd trzymała pod pachą i usiadła na małym krześle za ladą strasznie się czerwieniąc. - Proszę się nie denerwować. Ja tylko… nie spodziewałam się tego. Traktowałam go jak przyjaciela, ale widocznie on czuje do mnie coś więcej. Boję się co z tego wyjdzie. Dziękuję pani bardzo za informacje o hotelu i przepraszam, ale się spieszę. – szybko wyjęłam małą karteczkę i marker z mojej torebki i nabazgrałam na niej mój numer telefonu. – Niech pani kiedyś zadzwoni. Bardzo chętnie pogadam z taką osobą. – uśmiechnęłam się. – Poza tym, nie chcę, abyśmy były na „pani”. – było mi trochę głupio, ale polubiłam ją.  - Dziękuję bardzo. Na pewno zadzwonię! Jestem Elizabeth. – wzięła kartkę ze stołu i schowała ją do kieszeni granatowej koszuli w czarne wzorki. Wydawała się być usatysfakcjonowana. Posłała szeroki uśmiech w moją stronę. - Tylko proszę, abyś nie dzieliła się z nikim tym numerem. Najlepiej zapisz sobie mnie w telefonie jako na przykład „Isabel”. Wtedy nikt się nie domyśli. - Oczywiście! Do widzenia. - Do zobaczenia – puściłam ostatni uśmiech w jej stronę i pokierowałam się w stronę szklanych drzwi wyjściowych – Elizabeth… - szepnęłam. Pamiętałam ją skądś, ale nie wiem skąd. Zanim otworzyłam drzwi odetchnęłam i chwilę trzymałam klamkę. Bałam się, że wizja znów mnie napadnie, ale tym razem ludzie od razu zadzwonią do szpitala. Mimo moich obaw wyszłam na zewnątrz. Naciągnęłam opaskę z materiału na głowę i zaczęłam bieg. Na początku był on tylko wolnym, rytmicznym truchtem, ale z czasem przeradzał się w sprint. Gdyby teraz ktoś mnie poznał, to artykuł w gazecie – murowany, a nie chciałam tego. W pewnej chwili daleko z przodu zobaczyłam małą dziewczynkę, która wskazywała palcem w moją stronę. Za nią poszła cała grupka młodych ludzi. Zaniepokojona odwróciłam się z powrotem do hotelu. Z biegu wyszły nici. W sumie to miałam czas na pogadanie z Lucasem. Z trudem otworzyłam szklane drzwi, którymi dziesięć minut wcześniej wychodziłam. Elizabeth przeglądała jakieś dokumenty. Nie chciałam jej przeszkadzać, więc po cichu przebiegłam przez halę, prosto na schody. Wdrapałam się na nie i pędem wparowałam do pokoju.  - Już wróciłaś? – zdziwił się Lucas – Jacob i Michael już poszli – dodał – przygotować coś ciepłego do picia? – uśmiechnął się. - W sumie to poproszę kawę. Musimy pogadać. – usiadłam przy stoliku w „kuchni”, podczas gdy Lucas wstawiał wodę. – Nie lubię, gdy ktoś robi wszystko za mnie – skrzywiłam się. Lucas nic nie odpowiedział. Chwilę stał przy czajniku, po czym uznał, że strasznie długo to trwa, więc usiadł obok mnie. Niepewnie sięgnęłam po małą paczkę wafli z szuflady.  - Można? – zapytałam całkiem poważnie, na co on odpowiedział głośnym śmiechem. - Oczywiście! Możesz brać co chcesz. Co moje, to i twoje. – spojrzał na mnie jego niebiańskimi, szarymi oczami. Odgarnął blond włosy z czoła i zdjął czajnik z gazu. Do mojego kubka lał pomału, co chwile pytając czy już wystarczy. Po chwili odstawił czajnik i chwycił za swój kubek.  - No, opowiadaj! – rzekł żartobliwym, sloganowym głosem ze znienawidzonej reklamy. Wzięłam głęboki oddech.  - Dowiedziałam się czegoś o tobie – nie wiedziałam czy kontynuować – a tak właściwie to o tobie i o mnie… - Mój głos drżał. Lucas pobladł.  - Yym… coś się stało? – próbował udawać, że o niczym nie wie. - Elizabeth powiedziała mi… - nie zdążyłam dokończyć wypowiedzi, ponieważ ktoś nagle z impetem otworzył drzwi do naszego pokoju. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Odruchowo pobiegłam zobaczyć kto to. Moim oczom ukazał się czarnowłosy chłopak. Patrzył prosto na mnie. - Patrz jak umiera nadzieja…– szepnął ze smutkiem. Jego głos był jak balsam. Małe wargi poruszały się powoli. Chciałam go dotknąć, już prawie to zrobiłam, kiedy chłopak zniknął. Spojrzałam w górę. Zamiast sufitu ujrzałam błękitne niebo zasnute chmurami. - Anioł Mroku! – wykrzyknęłam i nagle ogarnął mnie ogromny smutek. Nie zdążyłam nawet z nim porozmawiać, albo chociaż zapytać jak się nazywa. Po chwili zalałam się łzami. Nie wiedziałam dlaczego tak bardzo chciałam go poznać. Dlaczego powiedział, że mam patrzeć jak umiera nadzieja? I czyja? Kim on właściwie jest? Dlaczego widzę, jak znika w chmurach? Nagle oświeciło mnie. Przypomniałam sobie wydarzenia sprzed paru godzin. Spojrzałam na miejsce, w którym stał. Ujrzałam na nim małe piórko, które jakby po dotknięciu czarodziejską różdżką, pod wpływem mojego dotyku zniknęło zostawiając kolejny spalony ślad na mojej dłoni. Wpatrywałam się w nią ze łzami w oczach. Dlaczego chłopak o kruczoczarnych włosach, którego spotykałam w moich wizjach wywoływał łzy? I dlaczego on sam zawsze był taki smutny? -Oh, Grace! Wszystko w porządku?! – Lucas podbiegł do mnie i objął mnie w pasie. – dlaczego płaczesz? – szepnął. Chciałam, żeby to trwało długo. Nie miałam zamiaru wydostawać się z jego uścisku, ale czułam, że jeżeli tego nie zrobię już nigdy nie zobaczę Anioła Mroku. Nie wiem dlaczego miałam takie wrażenie. Lekko odsunęłam się od Lucasa i spojrzałam prosto w jego szare oczy. - Mam pewną tajemnicę, o której nie mogę ci powiedzieć, chociaż bardzo bym chciała. – spuściłam głowę – cieszę się, że właśnie ty się we mnie zakochałeś. – wymsknęło mi się. Lucas wytrzeszczył oczy i pobladł. Zagryzł dolną wargę i pobiegł do łazienki.

Rozdział 3

Nazajutrz obudziłam się bardzo wcześnie. Wstałam z łóżka i wolnym krokiem poszłam do kuchni, gdzie przygotowałam sobie śniadanie. Całe szczęście, że Lucas jeszcze nie wstał i miałam czas tylko dla siebie. W spokoju pochłaniałam kanapki z serem, kiedy nagle odezwał się mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany dotąd numer. Zawahałam się przez chwilę, jednak nacisnęłam zieloną słuchawkę. - Halo? - Pani… ymm, to znaczy Grace. Nie wychodź z pokoju. – usłyszałam znajomy, szepczący głos - reporterzy wiedzą gdzie jesteś! - Elizabeth?! Jak to? Kto im o mnie powiedział? – wystraszyłam się, że dziennikarze przyłapią mnie w jednym pokoju z Lucasem! Znów byłyby podejrzenia o to, że jesteśmy razem! - Tak, to ja. Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam. Chciałam się tylko ostrzec. Nie wiem, jakoś się tu znaleźli. Wydaje mi się, że powiedziała im o tym ruda dziewczyna, która wychodząc z naszego hotelu była bardzo rozanielona. Ona o tobie wiedziała, prawda? – Elizabeth była bardzo zdenerwowana. Jej głos drżał. Ciągle mówiła szeptem. - Tak, wiedziała, ale okej, nie martw się o mnie. I tak prędzej czy później wyjdzie na jaw gdzie jestem i z kim. - Dobra, przepraszam za ten nagły telefon. I do tego tak wcześnie. Mogłaś się zdenerwować, a ja chciałam tylko zacząć temat do rozmowy. Bardzo mi zależy na tym, żebyśmy się dobrze dogadywały, bo twoja sława to nic. Tak naprawdę jesteś wspaniałą osobą pełną ciepła i radości. Ja w sumie nie mam nikogo bliskiego mojemu sercu. Żadnego przyjaciela… przepraszam. – powiedziała prawie płaczem. A może już płakała… rozłączyła się, a ja pogrążyłam się w myślach. Odczuwałam ogromny smutek. Współczułam jej. Byłabym taką samą osobą, gdyby nie wygrana w tym programie. Mówiła to z takim żalem. Zupełnie jak pewna dziewczyna z mojej wizji. Wypowiadała bardzo podobne słowa, które oznaczały mniej więcej to samo, a później skoczyła z mostu. Nagle coś przyszło mi do głowy. Upuściłam kanapkę i znieruchomiałam. wpatrywałam się długo w punkt przede mną, dopóki nie uświadomiłam sobie, że Elizabeth, to ta dziewczyna…

Przez następne dwie godziny nic nie jadłam, ani nie piłam. Jedyne co robiłam, to siedziałam z głową podpartą o rękę, gryzmoliłam po kartkach i myślałam. Dlaczego ten świat jest taki niesprawiedliwy? Nie. Dlaczego JA jestem taka niesprawiedliwa? Dlaczego to akurat mnie doczepiły się te okropne wizje, skoro wszyscy ludzie są od nich wolni!? A może to nie prawda. Może inni również przysięgli trzymać język za zębami? A może to jednak ze mną jest coś nie tak? Albo wręcz przeciwnie – posiadam jakieś specjalne moce niedostępne dla innych ludzi? Zastanawiałam się nad tym tracąc kolejne paczki chusteczek. Ciągle myślałam o Elizabeth i o łudząco podobnej do niej dziewczynie z wizji. Czy naprawdę mają ze sobą coś wspólnego? Nagle usłyszałam ciche kroki Lucasa. Szybko otarłam łzy z moich policzków i wyrzuciłam popisane kartki. Chłopak zajrzał do pomieszczenia, w którym się znajduję i z uśmiechem przywitał się ze mną, po czym wszedł do łazienki zaspany i w piżamie w groszki, a wyszedł z niej w eleganckiej koszuli i w dżinsach, a po nieprzespanej nocy nie było śladu. Lucas ćwiczył grę na perkusji do trzeciej nad ranem. Słyszałam go, ponieważ sama nie mogłam spać ze względu na emocje z wczorajszego dnia. - Wyglądasz świetnie, noc jakoś minęła? – powiedziałam, aby przerwać tę niepokojącą ciszę między nami. - Za to ty wyglądasz jak po przeżyciu huraganu! Spójrz na swoje włosy! – zaśmiał się. - chyba słyszałaś, że ćwiczę przez znaczną część nocy. Spałem tylko kilka godzin. – pogłaskał mnie po głowie. – co tam rysujesz? – wskazał na popisaną kartkę, której nie zdążyłam wyrzucić. - Eee, nic takiego! – powiedziałam, po czym zgniotłam pechowy kawałek papieru. Niepewnie się uśmiechnęłam. - Za pół godziny musimy zejść na śniadanie, pospiesz się. – Lucas mrugnął do mnie, po czym powędrował do kuchni. Ledwo co wstałam cień naszedł mi przed oczy. Ujrzałam Anioła Mroku. Na jego twarzy malował się smutek. Próbowałam krzyknąć, coś do niego powiedzieć, ale nie mogłam. Chłopak unosił się w powietrzu, jakby był lekkim duchem. Odsunęłam się kawałek i wpatrywałam się w niego przerażona. - Bezduszne ciało – powiedział, po czym zniknął rozstępując chmury i zostawiając kolejne pióro na ziemi…

Ech, przepraszam za te dialogi, ale tekst skopiowałam z Worda. Cdn.

Advertisement