Opowiadania Wiki
Advertisement
To Opowiadanie jest autorstwa Montez.


To Opowiadanie jest z cyklu Opowiadań o Harrym Potterze


Światła reflektorów oślepiały Glizdogona, gdy ten próbował przejść na drugą stronę drogi. Padała mała mżawka, a samochody jeden za drugim mknęły przed siebie jak mrówki, ale skulony człeczyna bez zastanawianie zrobił pierwszy krok na czarną taflę mokrej jezdni, o mało co nie zostając potrącony przez jadące auto, którego kierowca nacisnął kilkakrotnie klakson na swojej kierownicy, krzycząc za Glizdogonem, ale ten tylko z obojętnością w oczach machnął ręką, w stronę wrzeszczącego kierowcy.

Oszołomiony i przemoczony do suchej nitki kroczył przed siebie, omijając i nie raz wpadając na idących z przeciwka przechodniów, którzy pod parasolami próbowali skryć się przed padającym już coraz bardziej wzmacniającym się deszczem.

Zatrzymał się raptownie, gdy dostrzegł, że przy najbliższej latarni ulicznej stoi dwóch barczystych mężczyzn w pelerynach, jeden trzymał przy boku parasol, ale go nie miał zamiaru użyć, z ich szat tak jak i Glizdogona ściekała jak z wodospadu woda.

- Co ty robisz, Glizdek - powiedział Peter sam do siebie, i już miał się cofnąć, ale jeden z mężczyzn w pelerynach dostrzegł go.

Podbiegł dość szybko do Glizdogona wraz ze swoich współtowarzyszem patrząc się dziwnie w jego wodniste-niebieskie oczy.

- Chciałeś dać dyla, co? - zapytał nieco niższy do kolegi śmierciożerca o słomianych włosach. - Czarny Pan czeka na ciebie.

Glizdogon zatrząsł się patrząc jakby spod łba na obu śmierciożerców, ale tak na prawdę, to zerkał na nich przestraszonym wzrokiem.

- Ależ skąd panowie, jak tylko... - zaczął Glizdogon uśmiechając się głupkowato do swoich rozmówców.

Nagle jeden z mężczyzn złapał go bez ostrzeżenia za ramię i obrócił się w miejscu. Glizdogon poczuł, jak uścisk na jego ramieniu wzmaga się, a nogi odrywają się od podłoża. Następnie uderzył stopami w twardy grunt, stwierdzając po chwili, że ma zamknięte oczy, szybko je otworzył, a jego przedtem trzęsące się ciało teraz ledwo utrzymywało się na krótkich nogach. Stali na zupełnie innej ulicy twarzą do bocznej alejki między obuwniczym, a sklepem z damską bielizną. Uliczka była mroczna, deszcz przestał padać.

Chwilę po nich zmaterializował się drugi ze śmierciożerców, a potem obaj za oba ramiona Glizdogona wciągnęli go w głąb uliczki, gdzie napotkali trzech innych śmierciożerców również w czarnych płaszczach, tu w ciemnościach płaszcze śmierciożerców przypominały smołę.

- Czarny Pan? - zapytał wyższy śmierciożerca o czarnych ulizanych włosach, który ściskał prawe ramię Glizdogona.

- Czeka - powiedział inny nieco pulchny mężczyzna, oparty o ścianę sklepu z damską bielizną.

Na pierwszy rzut oka uliczka wydawała się być długim czarnym tunelem bez żadnego jasnego punktu na samym końcu, ale gdy zrobili w trójkę (Glizdogon i dwaj śmiercożercy) co najmniej dziesięć kroków, napotkali wysoki mur o czerwonych cegłach przy którym stało kilka zapełnionych koszy na śmieci, a z różdżki jednego ze śmierciożerców wystrzelił jasny pocisk zatrzymując się nad koszami, nieco oświetlając uliczkę. Glizdogon jak najciszej potrafił spuścił resztkę powietrza ze swoich płuc, zerkając ukradkiem na swoich współtowarzyszy, którzy patrzyli się beznamiętnie przed siebie.

- Witam Peter'że Pettigrew - zabrzmiał zimny głos, gdzieś po prawej stronie - Miło, naprawdę bardzo mi miło, że się tu pojawiłeś.

Z cienia rzucanego przez mur wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna o łysej głowie, białej jak kreda cerze, i o szkarłatnych ślepiach. Lord Voldemort przeszedł bezszelestnie za plecami przybyłych zatrzymując się za Glizdogonem. Ten lekko drgnął, gdy poczuł spokojny oddech Voldemorta na swoim karku.

- Byłem bardzo ciekaw, czy nie stchórzysz, jak przypuszczało kilku moich śmierciożerców - szepnął Voldemort, a Glizdogon cicho pociągnął nosem. - A więc masz dla mnie jakąś, bardzo interesującą wiadomość, w sprawie...
- Przepowiedni - szepnął Glizdogon nieco się kuląc.
- Słucham więc - rzekł spokojnym głosem Voldemort powoli stając na przeciw Glizdogona. - słucham co masz mi ciekawego do powiedzenia.
- Ja wiem kogo szukasz - powiedział Glizdogon zaczynając gwałtownie się trząść - jestem Strażnikiem Tajemnicy.

Voldemort pogładził słomiane włosy Glizdogona długimi, patyczkowatymi palcami.

- Słucham - szepnął.
- Przepowiednia mówi o chłopcu, który będzie miał moc aby waszą lordowską mość pokonać - rzekł Glizdogon po chwili milczenia.
- Taak, to wiem. Mów natychmiast co wiesz!
- Tt..tak Panie - za jąkał się oblewając się zimnym potem, a odmoczone palce zaczęły dziwnie drżeć. - A więc chodzi o Potterów.
- Potterów - powtórzył Voldemort odwracając się do Glizdogona, zaczynając smyrając długimi palcami swoją brodę.
- Taak Panie, James i Lily Potter - rzekł nieco głośniej - to o ich synu mówi przepowiednia.
- James i Lily Potter mówisz, a jaką mam gwarancję, że mówisz mi prawdę - zapytał Voldemort szybko odwracając się w jego stronę, zanim ten mógł choćby mrugnąć - jaką mam gwarancję, że nie wprowadzasz mnie w błąd?!
- Gwarancję? Ymm... jestem Strażnikiem Tajemnicy, sam Dumbledore ukrył Potterów przed lordowską mością, sam Dumbledore.
- Dumbledore ukrył Potterów przede mną - szepnął Voldemort dziwnie się uśmiechając. - Gdzie znajdę Potterów?!
- W Dolinie... Dolinie Godryka.

Advertisement