Opowiadania Wiki
Advertisement
To Opowiadanie jest autorstwa Anonimowy użytkownik.


Rozdział 1: Od nowa.

Neville szedł lasem, szczęśliwy jak nigdy dotąd. Czarny Pan zginął. Bellatrix Lestrange - kobieta odpowiedzialna za tortury jego rodziców które odcisnęły na nich piętno, zamieniając w prawie bezmyślne warzywa. Napawając się zgonem tej która zniszczyła mu rodzinę, poszedł do Zakazanego Lasu szukać zwłok potencjalnych ofiar tudzież uciekających śmierciożerców. Nic nie mogło mu zepsuć tego dnia. Kroczył po ścieżce, podczas gdy chmury nad nim rozstępywały się, powodując iż las stawał się coraz to jaśniejszy. Słońce przebijało się przez cumulonimbusy, podczas gdy on nasłuchiwał z wyciągniętą różdżką jakichkolwiek podejrzanych odgłosów, obracając głowę raz po raz. Od czasu do czasu odpędzał się od myśli, iż jakiś śmierciożerca się nie poddał. Im dalej szedł, tym drzewa były wyższe i gęstsze, aż natrafił na polanę z masą popękanych gałązek. Unosiła się na niej dziwna mgiełka, i czuć było że coś jest tu najzwyczajniej w świecie "nie tak". Do dwóch drzew przymocowane były obręcze z łańcuchami, jakby ktoś był tam przypięty. Widać było w błocie odciski stóp, z czego jedne napewno należały do olbrzyma. Podszedł do nich, rozejrzał się, obrócił na pięcie i poszedł w stronę zamku. Zorientował się że nic już więcej nie odnajdzie a maruderami z pewnością zajmą się centaury czy inne, równie niebezpieczne stwory. Wracając ścieżką zamyślony, potknął się o coś leżącego na ziemi. Myśląc że to coś ciekawego, schylił się po czym odgarnął liście i igliwie. Istotnie, pod nimi leżało coś ciekawego. Nawet bardzo, bardzo ciekawego, albowiem znajdował się tam mały, czarny otoczak. Neville Wziął go w rękę i dotknął różdżką. Jego rękę, aż do łokcia przeszył paraliżujący, ostry i kłujący ból, jakby dotknął gniazdka elektrycznego mokrym palcem. Krzyknął i odrzucił kamień w stronę konara uschniętej sosny. Gdy tylko otoczak opuścił jego rękę, ból ustał tak szybko jak się pojawił. Neville odszedł przestraszony, jednak nie mógł oprzeć się pokusie by dotknąć tajemniczej rzeczy jeszcze raz. To kłucie ciekawości i niespełnienia nie dawało mu spokoju. Minęło parę kroków i obrócił się. Dziwny kamień dalej leżał pod sosną. Podszedł i zaczął jakby spazmatycznie dotykać go końcem buta, jakby był nim obrzydzony. Wtem zdarzyło się coś, co sprawiło że serce podskoczyło mu do gardła. Z kamienia wyzwoliła się z niego wielka chmara zielonego dymu, wylatując z niewidzialnych dziur w czarnym otoczaku. Neville odskoczył, a potem z czystej ciekawości dotknął dymu ręką. Poczuł że znajdująca się tam blizna zarasta, a wszystkie ubytki w paznokciach zostają wypełnione na nowo twardą tkanką, jak pusta foremka plasteliną. Wtem czarny kamień uniósł się w powietrze jak balon napełniony helem, zaczął pulsować i wtedy wystrzeliła z niego niesamowicie wielka fala uderzeniowa, która wywróciła Nevillle'a na brzuch zabierając mu na chwilę dech, wzniecając tumany kurzu, liści i igliwia uprzednio leżących na ziemi. Neville usłyszał coś w stylu szeptów i krzyków oddalających się wraz z falą, podczas gdy uniesione przez falę leśne runo opadło na niego. Chłopak pobiegł z powrotem do Hogwartu, tak szybko jak pozwalały mu na to nogi i unieruchamiający go przewlekły strach. Tymczasem na upstrzonych blankami murach zamku, aurorzy wraz z Harrym świętowali. Chwile radości coś jednak przerwało. Usłyszeli w oddali nasilające się szepty oraz zobaczyli niewidzialną siłę szarpiącą drzewa jak huragan. Kingsley wychylił się, i nagle wszyscy poczuli podmuch na twarzy. Harry zakrył oczy, gdyż tumany kurzu i igliwia oraz kamieni sunęły w stronę zamku wraz z wielką falą uderzeniową. Gdy ta dotarła do mostu, ten po prostu rozpadł się jak domek z kart. Wydawało się że nie było dla niej przeszkody. Żadnej. Wszyscy zakryli uszy i oczy, poza Harrym który miał okulary. Paru ludzi zbiegło z murów. Gdy fala nieubłaganie dotknęła murów zamku, te w paru miejscach popękały ale nie ugięły się. Harry spojrzał na przepływającą koło murów zamku zabójczą siłę, która odleciała dalej, znikając za horyzontem. Potem wychylił się by zobaczyć jak bardzo zniszczyła mur. Z przerażeniem jednak zobaczył że leżący tuż pod murem martwy śmierciożerca...

-On się rusza.- szepnął Kingsley.

Tak też było. Bezwładne ciało śmierciożercy rozjarzyło się zielonym blaskiem, po czym, ku przerażeniu Harry'ego poderwał się jakby wybudził się z koszmarnego snu i deportował się.

-Nie, nie, nie, nie, NIE!- krzyknął jeden z aurorów i wszyscy zobaczyli że zewsząd wychodzą śmierciożercy, kierując się w stronę wyjścia. Rozległy się krzyki, wrzaski, soczyste przekleństwa i dźwięki deportacji. Harry wyciągnął różdżkę, ale nagle usłyszał świst powietrza. Tuż na jego głową przeleciał Voldemort w takiej pozie jakby jeździł w niewidzialnym samochodzie, a za nim niezliczona ilość zielonych i czerwonych promieni, oraz dwadzieścia śmierciożerców na miotłach. Nie czekając ani chwili, Harry poczuł przypływ adrenaliny. Serce łomotało mu jak młot pneumatyczny, więc wrzasnął:

-Incarcerus!

Z jego różdżki wystrzeliły grube liny, które oplotły dwójkę śmierciożerców. Obojga z piskiem spadła w przepaść pod mostem. Z wyjścia, prosto na błonia dosłownie wylał się tłum zwolenników Voldemorta, szmalcowników, Inferiusów i akromantul. Dwa olbrzymy biegły na szarym końcu. Za nimi pędzili uczniowie, aurorzy oraz mieszkańcy Hogsmeade, wypluwając ze swoich różdżek tyle promieni, że wyglądało to jak wielkomiejski pokaz fajerwerków. Harry nie mógł w to uwierzyć, ani tego po prostu poskładać w głowie. Nie chciał dopuścić do siebie tej jednej wiadomości. Voldemort powrócił na nowo. Wszystko od początku.

Następnego dnia w Ministerstwie Magii wrzało. Harry Potter ponownie mieszkał w Norze, więc Pan Weasley mógł mu zdawać szczegółowe relacje. Pewnego pochmurnego poranka, pomiędzy tostami z jajkiem sadzonym a zupą ogórkową, Harry wypytywał o co właściwie chodzi.

-No więc. Ci w Departamencie Tajemnic powiedzieli nam że jeden z tych no...Indsygniów Śmierdzi, czy jakoś tak...no taki kamień...

Harry zdębiał. Kamień? Niewątpliwie chodziło o kamień wskrzeszenia, który to bezmyślnie porzucił.

-...wywołał falę uderzeniową która przywróciła do życia wszystkich co zmarli w ostatnich 7 latach.

Pani Weasley tymczasem tuliła do piersi Freda, a robiła to nieprzerwanie od wczoraj gdy tylko miała szansę na przytulenie go. Percy uśmiechnięty pakował się do pracy. Gdy Ron zobaczył jego uśmiech, odłożył kubek z herbatą i spytał:

-A ten czego ryje?

Percy spakował do walizki różdżkę i teczkę, po czym odparł dziarsko:

-Pan Crouch żyje! Muszę mu tylko pomóc, bo połowa ciała odrosła mu jako kość.

Harry nigdy nie widział rodziny Weasleyów tak szczęśliwych. Wydawało się że po śmierci Voldemorta opadł ze zmęczenia tak bardzo, że zapadał w abstrakcyjny, psychodeliczny sen będący w połowie marzeniem, a w połowie koszmarem. W końcu Lord Voldemort wciąż żył. Co prawda osłabiony, bez horkruksów ale nadal zabójczy i bezlitosny. Z drugiej strony Harry'emu serce biło szybciej, gdy pomyślał o Syriuszu, Lupinie i innych swoich bliskich których utracił, wydawałoby się bezpowrotnie. Tak jakby Bóg, lub coś innego najzwyczajniej w świecie ulitowało się nad nim, łamiąc wszelkie prawa rządzące światem. Następny dzień mijał wszystkim słodko i błogo. Zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Harry wstydził się przyznać do tego samemu sobie, ale liczył iż w każdym momencie jego matka i ojciec przyjdą do niego, pomimo tego że umarli przed jego 11 urodzinami. Zdziwienie jego jednak osiągnęło apogeum, gdy podczas śniadania przez okno wleciał dostojny puchacz niosący list, który zrzucił niczym bombowiec na talerz Harry'ego. Ten rozdarł papier tak szybko jak potrafił, i zdębiał raz jeszcze gdy ujrzał że jest to list z Hogwartu.

"Szanowny panie Potter, w związku z uwolnieniem fali życia która przywróciła ponad tysiąc ludzi w Wielkiej Brytanii do życia zza grobu, szkoła zdecydowała się na dodatkowy rok nauki. Lista wymaganych książek znajduje się na rewersie listu. Serdecznie pozdrawiam i łączę wyrazy poważania, Minerwa McGonnagal, zastępca Dyrektora."

Minęło parę dni, podczas których Harry, Ron i Hermiona przygotowywali się do wyprawy na ulicę Pokątną jak jeszcze nikt się nie przygotowywał. Radośni, uśmiechnięci z tego faktu iż szkoła którą tak kochali jeszcze się nie ukończyła. Po paru dobrych godzinach nadszedł czas by przenieść się na ulicę Pokątną. Harry i Ron taszczyli gigantyczny kufer w stronę kominka, a przed nimi kroczyła Hermiona z garścią proszku Fiuu w ręce. Po chwili sypnęła nim w kominek. Płomienie zrobiły się zielone i rozszalały się jak poszczute napalmem. Wszyscy po kolei wkroczyli w nie, mówiąc:

-Pokątna.

Harry był ostatni. Zawirował wokół własnej osi, poczuł że śniadanie cofa mu się do żołądka i przeniósł się na znaną mu już ulicę. Wszędzie było inaczej. Plakaty propagandowe palono na kupach, a witryny sklepów zapełniły się rozochoconymi ludźmi. Słońce jarzyło się na nieboskłonie, oświetlając każdy możliwy centymetr ukochanej uliczki. Tu i ówdzie leżały kupki śniegu. Wszyscy oczywiście najpierw poszli do księgarni. Harry nie mógł opędzić się od ludzi proszących go o relacje w detalach ze spotkania oko w oko z Czarnym Panem. W sercu Harry'ego niczym gigantyczna chmura pyłu wulkanicznego głębiła się ciekawość i strach przed tym co się stanie. Czy Voldemort zaczął już tworzyć horkruksy i czy wielki wąż Nagini po śmierci nadal jest jednym z nich? Co się stało z Snapem, Syriuszem i Dumbledorem? Czy Syriusz utknął w ministerstwie za zasłoną na zawsze? A może śmierć w jakiś sposób resetuje magię?

-Harry!

Z rozmyślań wyrwał go głos kogoś w pobliżu. Okazało się że był to bardzo podobny do skinheada, barczysty Ślizgon.

-Słuchaj Harry, chciałem ci ja od razu powiedzieć że no...no nie oceniaj mnie że...no wiesz ja ze Slytherinu kurde no...a tam moi kumple odwalali.

Chłopak wyraźnie był poddenerwowany i speszony obecnością Harry'ego. Czuć było od niego strach.

-Spokojnie. Mieliście mózgi wyprane na pełnych obrotach.

-Tak poza tym jestem Rupert - zaczął Ślizgon, po czym nachylił się i szepnął konspiracyjnie: -A wiesz że Voldek miał wypadek?

-Jaki?

-Urodził się.

Oboje nie mogli się powstrzymać i zaczęli nagle chichotać tak że o mało co się nie udusili. Gdy Harry już złapał powietrze, wyciągnął w stronę płaczącego ze śmiechu Ruperta rękę którą ten potrząsnął. Wtedy to zza Ślizgona wyszedł jednak ktoś jeszcze - a był to nikt inny, jak Milicenta Bulstrode.

-Harry, sorry za to że żeśmy ci dokuczali. Masz. Gruba dziewczyna wręczyła mu podobnymi do filetów z powtykanymi parówkami rękoma dwupiętrowe pudełko dyniowych pasztecików. Harry wcale nie zdziwił się, gdy zobaczył że jedno z nich jest w połowie opróżnione. Zaskoczony przemianą dotychczasowych wrogów, speszony powiedział:

-Dzięki.

Następnie musiał odpowiedzieć na kilka pytań radosnego sprzedawcy, zanim w końcu dostał upragnione książki. Kiedy tak taszczył za sobą dwa piętra słodkości, kufry i masę książek na wózku, czuł się lekko wyczerpany, ale po pokonaniu samego Voldemorta, wydawało mu się to prawdziwą przyjemnością. Spojrzał raz jeszcze na listę książek i poczuł się jakby pominął stopień na schodach. Brakowało mu jeszcze jednej - "Standardowa Księga Zaklęć - stopień niebotycznie zaawansowany". Pobiegł więc do księgarni, porzucając wypełniony po brzegi wózek. Kiedy już tam dotarł, podszedł do lady a sprzedawca raz jeszcze zasypał go gradem pytań o jego bitwę.

-Czy ma pan może Standardową Księgę Zaklęć, stopień niebotycznie zaawansowany?- zapytał.

Sprzedawca zamilkł i natychmiast stracił uśmiech.

-Och...dodatkowy rok w Hogwarcie nie zdarzył się od ponad stu lat, więc książka jest nieco archaiczna- odparł po czym skierował się na zaplecze, by wynieść z niego pożółkłą, zakurzoną księgę.

-Tylko, tak nawiasem mówiąc...to znaczy, nie chcę cię straszyć...- szepnął do Harry'ego -...to bardzo zaawansowana magia. W niektórych krajach nawet nielegalna.

-Tak jak niewybaczalne zaklęcia?

-Dokładnie, Harry. W wielu wypadkach jest nieobliczalna, dlatego zachowują to na rok dodatkowy. To tak jakbyś grał na jednorękim bandycie. Jeśli umiesz liczyć, to nie licz na te zaklęcia zbyt mocno. Uważaj na nie i powodzenia.

Harry wyszedł z biblioteki, po czym skierował się do miejsca w którym zostawił wózek. Mróz zaczął powoli szczypać go w nos, całe szczęście - choć w ogóle nie dopuszczał do siebie przeciwnego scenariusza - jego bagaże nie zostały skradzione. Rzucił Standardową Księgę Zaklęć na stertę innych podręczników, złapał za rączkę wózka i poszedł dalej. Wkrótce zatrzymał go jednak widok tak dziwny, że stanął jak wryty. Z małego zauka wyszła grupa ludzi. Serce Harry'ego eksplodowało radością, gdy zobaczył wśród nich Lupina, Mundungusa Fletchera, Tonks oraz Moody'ego.

-Dzień dobry!- krzyknął. Wszyscy odwrócili się.

-Cześć Harry, mamy małą robotę!- odpowiedziała Tonks, której włosy były teraz płomiennorude.

-Harry, witaj.- rzekł Lupin machając ręką po przyjacielsku -Dopiero co tu...przybyliśmy, a szefostwo wysyła nas gdzieś na północ. Śmierciożercy napadli na tamtejszy nielegalny klub czarodziejów zadekowany w czymś co mugole nazywają chyba melina, malina czy jakoś tak.

Tonks podbiegła do wózka Harry'ego.

-Mogę se wziąć jednego? Wskazywała wyraźnie na dyniowe paszteciki. Harry, rad z tego że z nią rozmawia, po prostu dał jej z dziesięć. Podczas gdy ona pożerała jeden za drugim, Lupin krzyknął:

-Accio skuter!

Z witryny najbliższego sklepu wyleciał z trzaskiem skuter wodny. Mężczyzna kopnął pojazd, a ten nagle wbił się w powietrze, lewitując parę cali nad ziemią. Mundungus zdeportował się z trzaskiem, by po chwili zjawić się z tosterem w rękach. Wziął dyndający z niego kabel, wskoczył na toster, cudem nie miażdżąc go, po czym przyłożył różdżkę do kabla i mruknął:

-Enervate levicorpus kąbo.

Z końca różdżki wyleciała zgniłozielona iskra i gdy tylko dotknęła wtyczki, toster zaczął unosić się nad ziemią, a Mundungus stał na nim jak na deskorolce kurczowo trzymając się kabla, na którego końcu wyrósł ster podobny do tego znajdującego się w motocyklu. Tonks zaśmiała się plując okruchami, po czym wyjęła z kieszeni kasetę VHS, nacisnęła mały przycisk na jej środku, a ta zmieniła się w coś na kształt latającej deski snowboardowej. Kobieta wskoczyła na nią, i dwa zapięcia otoczyły jej stopy tak iż nie mogła się od pojazdu oderwać. Moody natomiast stuknął laską i z hukiem tuż koło niego aportował się wielki, wygodny, lecz nieco staroświecki fotel z silnikami odrzutowymi po bokach.

-Chyba nie myślisz że ojciec twojego przyjaciela jest wyjątkiem. My aurorzy też kombinujemy z przedmiotami mugoli!- rzekł Moody. Wszystkie abstrakcyjne latające pojazdy uniosły się i wystrzeliły w niebo, a Harry nadal nie mógł w to wszystko uwierzyć i wydawałoby się przypadkowo uszczypnął się w rękę aby się obudzić.

Advertisement